Serio. Możecie sobie mówić co chcecie, chociaż moment. Wy nic nie mówicie.
Wiecie co jest najbardziej irytujące? Kiedy poświęca się na coś czas, wkłada się serce w coś co się robi, a nikt nie docenia.
Możecie mi powiedzieć jak to jest, że po ostatnim rozdziale nabiło około 5k wyświetleń więcej, a pod poprzednią notką widzę zaledwie jeden komentarz? Coś się tutaj nie zgadza.
I nie będę przepraszać za moją długą nieobecność, ale byłam w pewnym sensie w trakcie przeprowadzki i układania życia na nowo. Teraz przynajmniej jeszcze dokładniej będę w stanie opisywać pewne miejsca w Londynie, skoro już w nim mieszkam od jakiegoś tygodnia.
Liczę na to, że tym razem docenicie moją pracę, bo powtórzę się po raz kolejny.
Kiedy piszę, robię to dla siebie. Kiedy publikuję, robię to dla was.
Kubek nigdy nie był historią do zostawienia w zeszycie i nigdy nią nie będzie. Ta historia od samego początku była tworzona z myślą o was. Doceńcie to.
W standardzie nie poprawiłam większości błędów, bo lenistwo bierze górę i znowu się duszę, bo angina postanowiła zrobić come back, a jutro rozmowa o pracę...
Enjoy your meal!
PS #KubekFF dalej działa na tt. I miało być bardziej świątecznie, ale nie pykło. Za to przepraszam, ale mam nadzieję, że wam się spodoba, bo to chwilowo mój ulubiony rozdział.
Uśmiechnęłam się do ekranu, przerzucając włosy na drugą
stronę.
- Zepnij je - usłyszałam i zerknęłam na twarz Ashtona na
ekranie. Wstał o tak nie ludzkiej godzinie tylko po to, żeby się ze mną
zobaczyć zanim wyjdę na świąteczną kolację, którą chłopaki robili w swoim domu,
ściągając do Londynu swoje rodziny. Właściwie to była nasza wspólna rodzinna
kolacja w gronie najbliższych. Ja szłam z tatą, który tego wieczoru wziął wolne
specjalnie po to. Znaczy nie pracowałby, ale miał sam jakąś firmową kolację, z
której się wykręcił po tym jak cała piątka ze mną na czele zaczęła się gapić na
niego maślanymi oczami.
- Tak? - spytałam łapiąc włosy i przytrzymałem je z boku
głowy.
- Dokładnie. Będziesz, właściwie już wyglądasz ślicznie -
powiedział uśmiechając się szerzej.
- Ty za to wyglądasz przystojnie - zaśmiałam się. Miał
bardzo delikatny zarost na twarzy, poskręcane włosy i nie miał koszulki, co i
tak mnie już wpędzało w lekkie zakłopotanie przez to gdzie wędrowały moje
myśli. - Skup się, bo zaraz zrobi się z ciebie mokra plama - zaśmiał się. - Oh
przestań - mruknęłam od razu schodząc na ziemię.
- Diana! Za dziesięć minut wychodzimy! - usłyszałam za
drzwiami swojego pokoju i westchnęłam cicho.
- Jestem prawie gotowa! - odpowiedziałam odwracając się
przez ramię i przygryzałam wargę spoglądając znowu na ekran.
- Obiecaj mi, że się wyśpisz - powiedziałam wbijając
wzrok w kamerkę.
- Rozłączę się i idę dalej spać. Jestem mega zmęczony -
stwierdził chłopak. Westchnęłam patrząc na niego. Na ślepo sięgnęłam po gumkę
żeby związać włosy w prowizorycznego koczka.
- Wiesz, że teraz będę się czuć winna? - spytałam unosząc
brew do góry.
- Przestań. Sam chciałem wstać, żeby cię zobaczyć.
Odeśpię później, w końcu mam wolne. Boże, nie rób tak - powiedział a ja na
moment oderwałam wzrok od lusterka i spojrzałam na niego nie rozumiejąc o co chodzi.
- Rozchylasz wargi jak podczas... - chrząknął znacząco w momencie kiedy mój
tata pojawił się w moim pokoju. Nie wierzyłam własnym oczom. Ashton się
zaczerwienił. Zaśmiałam się cicho kończąc malować usta. - Dobry wieczór -
powiedział w końcu do mojego taty.
- Cześć Ashton - odpowiedział tata uśmiechając się
szeroko, chociaż wiedziałam, że ciśnie mu się na usta jakiś komentarz, ale
uśmiechnęłam się najładniej jak potrafiłam żeby odciągnąć go od tego.
- Minęło dziesięć minut? - spytałam.
- Nie, ale możemy już wychodzić. Dzwonił Harry.
Powiedział, że tylko nas brakuje.
- Okej. Daj mi minutkę - powiedziałam. Tata skinął głową
i wyszedł z pokoju. Spojrzałam na Ashtona znowu się śmiejąc. Nie moja wina, że
wyglądał zawsze tak zabawnie, kiedy się peszył moim ojcem.
- Uciekaj, zadzwoń najwyżej później jak wrócisz, albo
jutro - skwitował drapiąc się po policzku.
- Kocham cię, wiesz? - spytałam.
- Ja ciebie też. A teraz możesz mi życzyć kolorowych snów
- wyszczerzył się.
- Słodkich i głośnych - powiedziałam puszczając mu oczko
i specjalnie westchnęłam w ten specyficzny sposób, który on tak uwielbiał z
oczywistych powodów.
- Diana! - upomniał mnie, a ja tylko zaczęłam się śmiać.
- Dobranoc.
- Kocham cię, księżniczko - powiedział i rozłączył się.
Westchnęłam chwilę wpatrując się w ekran po czym zamknęłam klapę laptopa
wstając. Założyłam czarne szpilki i wrzuciłam pomadkę do torebki, którą
zabierałam ze sobą. Wzięłam telefon do ręki i wyszłam gasząc światło.
- Jak on się peszy - zaśmiał się tata, kiedy ja wkładałam
na siebie czarny, zimowy płaszcz.
- Wpakowałeś resztę prezentów do auta? - spytałam
omijając temat.
- Już dawno. Byłaś tak pochłonięta rozmową, że nawet nie
słyszałaś. - Wzruszyłam niewinnie ramionami, uśmiechając się. - Chodź
księżniczko, zanim znowu będą się do mnie dobijać, bo ty nie odbierasz... -
przewróciłam oczami biorąc torbę w której było ciasto, a właściwie ciasta i
paszteciki, które piekłam specjalnie na dzisiaj. Wielka rodzino, nadchodzimy.
*
Oddałam torbę z jedzeniem Hazzie, który jako najmłodszy
jak zwykle został wysłany do otwarcia drzwi. Odwiesiłam płaszcz na wieszak, po
czym zostawiłam tatę, który dołączył do reszty w salonie, w którym stała wielka
choinka, którą wspólnie z chłopakami ubrałam dwa dni wcześniej. Nie pytałam
skąd wytrzasnęli dodatkowe stoły i ile czasu zajęło im przesuwanie mebli, żeby
się wszystko zmieściło.
- Nie ma El? - spytałam zielonookiego, który szykował
półmiski na jedzenie, które przyniosłam.
- Wróciła wcześniej do Manchesteru. Paszteciki na zimno
czy na ciepło?
- Właśnie nie wiem, jak myślisz?
- W sumie na ciepło będą chyba lepsze.
- Diana! - usłyszałam pisk za sobą. Kiedy odwróciłam się
zobaczyłam bliźniaczki i zaśmiałam się, kiedy z impetem wpadły na mnie. Były
zaledwie dwadzieścia centymetrów niższe ode mnie, a miały dopiero po siedem
lat.
- Czyli wszystkie przyjechaliście? - spytałam ściskając
je. Słyszałam jak za moimi plecami Harry się śmieje.
- Na szczęście zrobiłaś dużo pasztecików. Jest nas prawie
trzydzieści osób. Odwróciłam się przez ramię do niego, wyraźnie zaskoczona. -
Tomlinsonowie, Horanowie razem z Maurą i Denise, Payne: rodzice i siostry, od
Malika siostry i mama, ode mnie mama i Gemma no i jest Danielle.
- Pezz też nie ma? - spytałam zawiedziona akurat brakiem
blondynki.
- Nie, stwierdziła, że to za wcześnie - odpowiedział, a
ja skinęłam głową.
- Mamy dla ciebie super prezent - powiedziały
bliźniaczki, uśmiechając się szeroko. Nie chciałam iść do salonu, żeby się nie
przerazić ilością prezentów.
- Tak? Ja też mam coś dla was - stwierdziłam. - Zaraz
wrócę Harry, pójdę się przywitać - dodałam i pozwoliłam pociągnąć się za ręce
do salonu. Boże, tu faktycznie był
każdy. Najpierw przywitałam się z rodzicami i siostrami Liama, bo byli najbliżej.
Później z Horanami i Malikami, bo siedzieli obok siebie. W końcu zostałam
wyściskana przez Anne i Gem, a na końcu przywitałam się z Tomlinsonami, obok
których usiadł mój tata.
- Ślicznie wyglądasz - powiedziała Jay, a ja się lekko
zarumieniłam.
- Chciałabym wyglądać kiedyś jak ty - powiedziała Fizzy,
a mi się wyrwało krótkie "awww" i przytuliłam ją do siebie, chociaż
była równa wzrostem ze mną, kiedy ja byłam w szpilkach.
- Chodź mała, jesteś potrzebna przy garach - powiedział
Malik odciągając mnie do tyłu.
- Marny z ciebie raper - stwierdziłam wywracając oczami.
- Cicho - mruknął prowadząc mnie do kuchni. - Ustaliliśmy
z chłopakami, że jak już wszyscy członkowie naszych rodzin pojadą do hotelu,
bierzemy Gemme i uderzamy w miasto. Ostatnie nasze wyjście wspólne w tym roku
nie licząc Nowego Roku - powiedział uśmiechając się szeroko. Spojrzałam w dół
na swój strój i uniosłam brew do góry.
- Wyglądasz dobrze, nie przejmuj się. I każdy już zamówił
taniec z tobą.
- A czy ktoś mnie spytał o zdanie w ogóle? - spytałam
zatrzymując się na środku kuchni i zostałam złapana za rękę i okręcona wokół
własnej osi przez Liama.
- I tak się zgodzisz - stwierdził. Brakowało tu jeszcze
Niall i Louisa. Dziwne, że żadna z mam czy żaden ojciec się tu nie znalazł
jeszcze "do pomocy". Westchnęłam jedynie, ostatecznie wzruszając
ramionami. Zostałam przez nich przegadana. Wykrakałam też fakt braku rodziców w
kuchni, bo zjawiła się Jay, zwarta i gotowa do pomocy. Siłą odsunęła Harry'ego
od piekarnika, w którym podgrzewały się paszteciki, bo sierota nie wiedział jak
wyjąć blachę, nie parząc się przy tym. Każde z nas zrobiło kilka rundek z
ciepłym jedzeniem, aż w końcu zasiedliśmy do stołu. Żadne z nas jakoś
szczególnie nie było wierzące, ja z tatą nigdy tego nie robiliśmy, ale tym
razem każdy z nas pomodlił się przed naszą wielką, wspólną kolacją. A zaczęła
Anne. My po prostu się przyłączyliśmy.
- Panie Boże, dziękujemy ci za te wszystkie potrawy na
tym stole. Za szczęście, naszych dzieci i wszystko co każde z nas osiągnęło,
nawet jeśli było to wychowanie najwspanialszych osób na świecie. Dziękujemy za
wszystkie mocno zwarte przyjaźnie, za to, że możemy w takim gronie świętować
zbliżające się święta Bożego Narodzenia i wspólnie przygotować się do
następnego roku. Dziękujemy też za naszego świątecznego chłopca - powiedziała
patrząc na Louisa i chyba każdy z nas spojrzał w jego kierunku, uśmiechając się
do niego.
- Który jest Aniołem. Nie tylko z tego względu, że jest
moim synem - dodała Johannah.
- Ale ze względu na to, że każdy przy tym stole może
potwierdzić, że ma złote serce i zasługuje na miano naszego Anioła - dodałam
uśmiechając się, jednocześnie patrząc w jego kierunku, aż nasze spojrzenia się
skrzyżowały.
- Za to, że możemy się wszyscy przyjaźnić i mamy tą
możliwość bycia jedną, wielką rodziną - dodał mój tata, który teoretycznie miał
najmniej wspólnego z tym wszystkim. Uśmiechnęłam się do niego, ściskając
mocniej jego dłoń.
- Amen - dodał Bobby. I zaraz po tym zabraliśmy się za
jedzenie, podając sobie z ręki do ręki kolejne talerze z potrawami. Zrobiło się
głośno, ale przyjemnie. Każdy się cieszył z tego, że mogliśmy spędzać czas
razem. Po kolacji, zaczęło się wcześniejsze rozdawanie prezentów. Tego było
stanowczo za dużo. Zabranie tego później do domu brzmiało jak wyzwanie, chociaż
nim nie było. Cieszyłam się z każdego podarunku, widząc jak tacie zabłysnęły
oczy, kiedy odpakował prezent od chłopaków, którym był złoty Rolex. Każdy z nas
był naprawdę zadowolony. A potem zrobiło się przykro. Tata zobowiązał się
zabrać kogoś do hotelu. Resztę odwoził Zayn i Liam. Ja zostałam z Louisem,
Harrym i Niallem żeby ogarnąć ten syf. Razem z Louisem dostarczaliśmy wszystko
do kuchni mając za zadanie posprzątać w salonie. Niall chował resztki jedzenia
do pojemników i do lodówki, a Harry zajmował się ładowaniem dwóch zmywarek i
zmywania reszty, którą trzeba było ogarnąć ręcznie. Bałam się, żeby moja biała
sukienka nie została po tym sprzątaniu kolorowa.
- Zapomniałem położyć pod choinką jeden prezent dla
ciebie - powiedział Louis, kiedy udało nam się już uporać ze wszystkim.
Uniosłam brew do góry po tym, jak zdążyłam się wyprostować znad kanapy, na
której poprawiałam poduszki. - Rozmawiałem z Ashtonem i ustaliliśmy, że to ja
ci powiem.
- Ale co? - spytałam. Widziałam kątem oka jak Harry idzie
na górę, prawdopodobnie się przebrać. Gemma, która miała z nami iść do klubu,
powiedziała, że sama dojedzie bo musi się trochę ogarnąć w hotelu. A Niall
okupował jedną z łazienek od momentu, kiedy spakował do plastikowego pojemnika
ostatni kawałek mięsa.
- Otwórz - powiedział Tommo podając mi błękitną kopertę.
Wzięłam ją od niego i rozkleiłam papier. Na złożonym papierze była nazwa trasy
koncertowej One Direction. Kiedy otworzyłam ją, zobaczyłam, że to zaproszenie,
żebym towarzyszyła im podczas wszystkich koncertów, na których większości
supportem będzie...
- Five seconds of summer?! - pisnęłam i od razu rzuciłam
mu się na szyję szczęśliwa. - Ale jak?! - spytałam mocno go ściskając. Zaśmiał
mi się do ucha, obejmując mnie w pasie.
- Ma się te znajomości, nie? - powiedział śmiejąc się, w
momencie kiedy ja zaczęłam całować jak głupia jego policzek, będąc dalej
ściskana przez niego, do momentu kiedy nie odwrócił przypadkiem głowy w moją
stronę i nie pocałowałam jego ust. Nie wiedziałam co mną kierowało, ale w
tamtym momencie nie przeszło mi przez myśl, że to nie właściwe i powinnam się
odsunąć. W zamian za to, poczułam miękkość jego warg na swoich i nagle wszystko
stało się intensywniejsze. Szczególnie, kiedy objął ustami moją dolną wargę i
delikatnie ją zassał, sam wkręcając się w to małe nieporozumienie. To było
dziwne, bo nie był Ashtonem, a mimo to, poczułam ścisk w podbrzuszu.
- Boże, Tomlinson. Nie dało się mieć więcej rodzeństwa?!
- usłyszeliśmy z korytarza. Liam już wrócił. To dziwne, że żadne z nas nie
usłyszało otwierania drzwi. Odsunęliśmy się od siebie patrząc sobie w oczy,
chociaż oboje mieliśmy wypieki na twarzy. Chyba oboje nie pojmowaliśmy co się
właśnie stało.
- Cokolwiek pierdolisz Payne, bo nie rozumiem jak tak
prujesz mordę - powiedział Louis zerkając w stronę wejścia do salonu, akurat w
momencie, kiedy Liam się tam pojawił.
- Nieważne, co wam jest? - spytał.
- Nic. Po prostu właśnie się dowiedziałam, że jadę z wami
w trasę, ale obawiam się, że więcej tego czasu będę spędzać ze swoim chłopakiem
- powiedziałam szeroko i szczęśliwie się uśmiechając.
- Czyli dostałaś już ten prezent. To dobrze. Aczkolwiek
uważam, że nie powinnaś nas przez ten czas aż tak ignorować i raz na tydzień
chociaż spędzić z nami wieczór - stwierdził ze śmiechem Payno.
- Oczywiście, że spędzi. Tak jak dzisiaj - powiedział
Zayn, który pojawił się znikąd. - Gotowi? Bo teraz czas na zabawę!
*
Głośna muzyka uderzała w nasze ciała,
kiedy siedzieliśmy przy jednym ze stolików, który wcześniej zarezerwowali
chłopcy. Wszyscy popijaliśmy jakieś alkohole. Zrobiliśmy sobie chwilową przerwę
od parkietu. Miałam wrażenie, że będę wracać do domu na boso. Gdybym wiedziała
wcześniej, że mieli zamiar wyjść po kolacji do klubu, założyłabym
baleriny. Żaden z nich jednak nie pomyślał o tym, żeby wspomnieć o czymś
takim. Jednakże wśród moich prezentów które otrzymałam znalazłam sukienkę,
która nadawała się bardziej do klubu niż moja biała sukieneczka, którą ubrałam
na siebie na naszą małą wigilię. Przed moim nosem pojawiła się kolejna wysoka
szklanka wypełniona po brzegi kolorowym drinkiem zwanym Sex on the beach.
Uśmiechnęłam się do Zayna, który mi ją dostarczył. Zagryzłam wargę nim wsunęłam
do ust słomkę. Może nie byłam jeszcze mocno wstawiona, ale było mi już
wystarczająco fajnie, żeby mieć generalnie wszystko gdzieś, łącznie z faktem,
że wszyscy gapili się na nasz stolik.
- Masz może ochotę zatańczyć? - usłyszałam tuż przy swoim
uchu. Odwróciłam głowę w stronę tego anielskiego głosu, który tak lubiłam
słuchać, szczególnie kiedy mnie usypiał. Zderzyłam się z nim nosem i wysunęłam
słomkę z ust.
- Może mam. Zależy co proponujesz - odpowiedziałam
patrząc mu w oczy.
- Na pewno dobrą zabawę, a co dalej to się zobaczy,
madame.
- Zatem niech proszę prowadzić, sir - mruknęłam
odstawiając szklankę na stolik. Dlaczego z nim flirtowałam? Nie miałam pojęcia,
on zresztą też. Przynajmniej tak myślałam. Podałam mu rękę, uśmiechając się do
siebie i podniosłam się z kanapy z jego pomocą. Ściskając moją dłoń, prowadził
mnie w nieznanym mi kierunku, aż się nie zatrzymał i z lekką siłą przyciągnął
mnie do siebie, aż nasze ciała się zderzyły. I znowu poczułam ten dziwny ucisk
w podbrzuszu, który powinien być dla mnie alarmem, skoro to zdecydowanie nie
był Ashton. Poczułam jak jego ręce zsuwają się po moich plecach, jak palcami
dotyka moich pośladków, by ostatecznie ułożyć dłonie na moich biodrach.
Nigdy nie myślałam, że poczuję coś takiego przy innym
mężczyźnie niż Ash.
- Jesteś dzisiaj zdecydowanie najpiękniejszą kobietą w
tym klubie. I cieszę się, że możemy ten świąteczny wieczór spędzić razem, D.
- Skłamałabym, gdybym nie twierdziła, że ty nie jesteś
najprzystojniejszy. I cokolwiek dzisiaj robimy, podoba mi się to - powiedziałam
stykając się z nim czołem.
- Kłamstwem by też było, gdybym ja twierdził, że nie
podoba mi się to również. - On zawsze wiedział jak sprawić by kobieta poczuła
się dobrze, szczególnie kiedy zniżał głos. Aż rozchyliłam wargi z wrażenia, a
on to wykorzystał, bo ułamki sekund później nasze usta znowu się połączyły w
pocałunku. I ponownie żadne z nas nie myślało w ogóle, że to może być coś niewłaściwego.
Po prostu zrobiliśmy to, na co mieliśmy ochotę, nie zważając na żadne
konsekwencje.